Portowa ballada (piosenka)
Raz przypłynął gdzieś do portu okręt biały Transatlantyk, chluba morza, trawler – jacht Pływał na nim pewien młody majtek śmiały Który nieraz już opłynął cały świat
Gdy w tawernie tuż za keją siadł przy winie By jak morski wilk przesiedzieć cały dzień Podniósł wzrok i ujrzał wtedy w drzwiach dziewczynę Spojrzał raz i w chwili tej, zakochał się
I dziewczyna marynarza pokochała Choć jej trudno było zmienić życia styl Ale odtąd pod latarnią już nie stała Tak nastały dla obojga piękne dni
Bardzo szybko przeminęły dni beztroskie W życiu szczęście bardzo krótką chwilę trwa Już ładownie wypełnili wszystkie koksem Znów na morza miał wyruszyć trawler – jacht
Wnet nadeszła smutna chwila pożegnania Którą przerwał dość brutalnie syren ryk I dziewczyna stoi smutna, zapłakana W jasne włosy się zaplątał mewy krzyk
Już podnoszą kotwicę na grotmaszcie Prosto w niebo sterczy smukły prosty kil Biała mewa nad zęzami kwili strasznie Na kingstonie objął wachtę Rudy Bill
Tak odpłynął szkuner biały w mgły przepastne W kilwaterze na marszpiklach zagrał wiatr Wypłakała już dziewczyna łzy ostatnie A w jej dłoniach więdnie biały polny kwiat
Będzie chodzić tu do portu przez rok cały I w horyzont będzie wbijać smętny wzrok A na keję białe mewy będą srały Lecz powróci okręt, gdy przeminie rok
I nastaną dla dziewczyny chwile cudne Wręczy chłopiec jej ogromny dolców pęk Taka radość będzie na tej kei brudnej Nie wyśpiewa tego mej gitary dźwięk
Lecz ballada też się może skończyć marnie Gdy fregata spocznie gdzieś na morza dnie A dziewczyna znów powróci pod latarnię Tej pointy ja nie będę śpiewał, nie
Ryszard Oster, Szczecin 9 listopada 1981 (napisałem to na ostatnich moich ćwiczeniach na WRM i TŻ)
_________________ 
|