Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Pt mar 29, 2024 1:26 am

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: So lis 08, 2008 3:52 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
BOGUSŁAW BORYSOWICZ - FASCYNACJA RYBOŁÓWSTWEM DALEKOMORSKIM cz.2

We wrześniu 1946 roku podjął naukę w szkole powszechnej . Najbardziej cieszyła go bliskość morza. Właśnie w tym mieście pomocna była poprzednia nauka na kursie żeglarskim, gdzie objął szefostwo edukacji wioślarskiej grupy zapaleńców żeglowania. Był już kimś, nazywano go ,,bosmanem,, i szczycił się tym mianem przez dłuższy czas. W sumie było to bardzo przyjemne. Marzenia zaczęły nabierać realnych kształtów. Miesięcznik ,,Żeglarz ,, wiosną 1947 roku ogłosił nabór kandydatów na kursy Państwowego Centrum Wyszkolenia Morskiego w Gdyni. Póki co kursy miały odbywać się w czasie wakacji. Po pisemnych testach znalazł się na liście przyjętych. To była prawdziwa szkoła żeglowania i poznawania tajników żywiołu morskiego. Znalazł się w Gdyni, w znajdującym się przy skwerze Kościuszki, jeszcze do końca niewykończonym budynku przedwojennego Polskiego Związku Żeglarskiego. W szybkim tempie załadowano kursantów do pociągu zdążającego do Łeby. Jak humorystycznie przyznaje Bogusław Borysowicz, miała się odbyć Uwertura do opery.
Kursantów podzielono na cztery grupy, konkretniej mówiąc na cztery wachty. Pobyt w Łebie zaplanowano na dwa tygodnie, w trakcie których doskonalono pływanie i wiosłowanie, a przede wszystkim żeglowanie na czternastowiosłowych barkasach, a także wpajano dyscyplinę. Praktyka trwała dość krótko. Wymagano przede wszystkim posłuszeństwa wobec przełożonych. Każdej wachcie towarzyszył starszy, doświadczony i znający tajniki żeglarstwa wachtowy. Propozycja objęcia funkcji starszego wachtowego nie przypadła Bogdanowi do gustu, gdyż był jeszcze zbyt mało doświadczonym żeglarzem. Najważniejsze na kursie w Łebie było sprawdzenie się młodego człowieka w ekstremalnie trudnych warunkach morskich.
Po powrocie do Gdyni kolejny kurs morski, tym razem na kutrach. Uczono nawigacji, wiedzy okrętowej, prawa drogi morskiej, sieciarstwa, przeładunków w porcie, praktyki pokładowej, nadto „rybaczenia” na kutrach w morzu.
Wreszcie pierwszy rejs w morze na prawdziwym kutrze 16-metrowym zbudowanym w Danii,. Załogę stanowili: szyper. Dwóch rybaków, motorzysta i dwóch praktykantów. Jednym z nich był Bogusław Borysowicz. Pierwszy zaciąg był udany. W sieciach znajdowała się tona dorodnych dorszy, które nie patrosząc ładowano do skrzyń, przysypując grudkami lodu. Podczas drugiego zaciągu znacznie pogorszyła się pogoda, kutrem dość niebezpiecznie kładło na burty. Trzeba było zejść do ładowni.0prócz okropnego huśtania w
ładowni unosił się nieprzyjemny odór. Na wzór swojego kolegi – wspomina Bogusław – pierwszy raz oddał pierwszy raz oddał Neptunowi swój haracz. Torsje nie trwały zbyt długo, żołądek już został opróżniony. Całe szczęście, iż w tym zaciągu było mniej ryb, co spowodowało na krótszy pobyt w ładowni. Ujawniła się tęsknota za spokojnym lądem. Nastąpiła dość nietypowa refleksja. To wymarzone morze okazało się dość nieprzyjazne dla fascynata przygód morskich. Doświadczenie i kontakt z żywiołem morskim okazało się niezbyt miłe. Ze względu na pogarszające się warunki atmosferyczne, trzeciego zaciągu już nie było. Kuter wziął kurs na Gdynię. Wprawdzie ładownie nie były zapełnione rybą, lecz do zmartwień nie było powodu, bowiem półtoratonowy wynik i pomyślny powrót do portu miały swoją wymowę.
Po powrocie do Darłowa podjął naukę w Gimnazjum i Liceum Spółdzielczości Morskiej. W szkole funkcjonowała morska drużyna harcerska. Uczniowie szkoły paradowali w mundurkach marynarskich z lilijkami wyszytymi na rękawach. W tym czasie uczniowie tej szkoły stanowili w miasteczku jedyny akcent morski. Polskie rybołówstwo morskie dopiero raczkowało. Natomiast w Darłówku cumowały cztery prywatne kutry, które stały się zalążkiem przyszłej bazy rybackiej Darłowa.
W 1947 roku Bogusław Borysowicz po przejściu wielokrotnych kursów otrzymał tymczasową kartę rybacką i stał się rybakiem kutrowym. To był pierwszy etap drogi wiodącej nad Bałtyk.
Rok 1950 nakreślił Bogusławowi Borysowiczowi drogę do Szczecina. Tutaj zakończył długoletnią edukację morską, założył rodzinę, stał się współorganizatorem przedsiębiorstwa armatorskiego, pierwszego w historii Szczecina. To właśnie ze Szczecina wypływał w długie rejsy w pogoni za „wielką” rybą. Rybołówstwu dalekomorskiemu poświęcił swoje dorosłe życie, które upamiętnił w dziesięciu pracach konkursowych, zgłaszając je do konkursów pod tytułem „Dzieje Szczecińskich Rodzin”, otrzymując znaczące nagrody.
Tyle naszej relacji o działalności zawodowej i edukacyjnej Bogusława Borysowicza na podstawie jego materiałów biograficznych. Rzecz jasna w dowolnym skrócie zachowaliśmy sedno sprawy. Celowo pominęliśmy okres AK-owsko-powstańczy, bowiem zamieścimy jego bezpośrednią relację w formie przedstawionej na konkurs „Dzieje Rodzin Szczecińskich” bądź też zamieszczonej w pozycji wydawniczej . Pominęliśmy w naszym opracowaniu jego osobiste refleksje na temat odczuć i trudu podróży na północ, a potem na zachód to znaczy do Szczecina. Te zagadnienia najbardziej sugestywnie przedstawił sam autor relacji zawartych w pracach konkursowych. W sumie zamierzamy zamieścić epizody jego wrażeń i odczuć zawodowych w czasie pracy w Przedsiębiorstwie Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich „Gryf”.
Natomiast nasze wrażenia i spostrzeżenia z racji częstych kontaktów podczas spotkań autorskich pod auspicjami Szczecińskiego Towarzystwa Kultury przedstawiamy e formie krótkiego opowiadania. Bogusław Borysowicz jest zawsze nie tylko na spotkaniach autorskich, lecz również uczestniczy w spotkaniach podsumowujących kolejne konkursy, odbierając wyróżnienia i to te najważniejsze. Ponadto w wielkim stopniu uczestniczy w pracach przygotowawczych dotyczących częstych imprez artystycznych. W naszym odczuciu jest niezmiernie przydatny w pracach organizatorskich inspirowanych i prowadzonych przez Urszulę Rosłaniec, dyrektor Szczecińskiego Towarzystwa Kultury. Pani Urszula Rosłaniec jest artystą-malarzem, nie dysponuje nadmiarem wolnego czasu i taką pomoc sobie niezwykle ceni. Pan Bogusław zawsze do pomocy, jest do dyspozycji dyrektor STK. Zjawia się niemal natychmiast po otrzymaniu drogą telefoniczną prośby o przybycie. W obecnym okresie mało jest oddanych sprawie społeczników, jednak Bogusław do tej
kategorii ludzi nie należy.
Jak on to robi? – zadajemy sobie nieraz pytanie. Przecież sporo pisze o swoich dokonaniach na temat przedsiębiorstwa w którym przepracował blisko 45 lat. Natomiast na morzach i oceanach przebywał ponad 45 lat. 0dpowiedż jest jednak znaczna. Należy do zdyscyplinowanych i odpowiedzialnych, a ponadto posiada uzdolnienia pisarskie. Imponują nam tacy ludzie, gdyż sami jesteśmy niemal nawiedzonymi autorami, którzy zawsze coś piszą, choć nie muszą tego robić, bowiem przebywają na emeryturze.
Wprawdzie już zakończyliśmy relację na temat dokonań osobistych i pisarskich Bogusława Borysowicza, jednak po otrzymaniu pozycji książkowej wydanej przez wydawnictwo. „Foka” postanowiliśmy ją uzupełnić nowymi materiałami pozyskanymi od edytora. 0to co pisano w książce pod tytułem „Ze Szczecina za srebrnymi ławicami /od wydawcy/.
„0ddajemy do rąk Czytelnika niezwykłą książkę ...

Podyktowała ją Miłość. Do morza, do pracy i do przedsiębiorstwa „Gryf”, które Autor wspólnie z innymi budował pod podstaw. Miłość wyrażona gniewnie, trudna i zaborcza. Pełna despotyzmu i oczekująca, że obiekt uczuć dopasuje się do wizji kochającego.
Jest to też książka o rozczarowaniu młodego chłopca, który oznajmia: „Wyjeżdżałem na podbój świata .na podbój świata, który właśnie stanął przede mną otworem” i dojrzałego mężczyzny, który wyznaje: „0statni rejs odbyłem na jednym z najniższych stanowisk, ale nie chciałem odchodzić na emeryturę nie pożegnawszy się z morzem, a innej możliwości mi nie dano”. Mężczyzny, którego stać było na taką decyzję.
„Ze Szczecina za srebrnymi ławicami” – to historia człowieka wplecionego w losy szczecińskiego rybołówstwa i historia szczecińskiego rybołówstwa, wpleciona w losy człowieka. Historia subiektywna, jak wszystko widziane oczyma pełnymi uczuć.
Bogusław Borysowicz należy do pionierów polskiego rybołówstwa Pomorza Zachodniego, z którym związał się w 1947 roku będąc uczniem gimnazjum w Darłowie. W rybołówstwie dalekomorskim pracował do 1991 roku. W tym okresie przez 17 lat pływał na statkach rybackich.
Przez cały czas na lądzie i na morzu prowadził własną kronikę, notując to, co uznał za interesujące. 0publikował ponad 60 opowiadań i artykułów. 0d 1992 roku uczestniczy w konkursach literackich „Dzieje Szczecińskich Rodzin”, organizowanych przez Szczecińskie Towarzystwo Kultury. 0trzymał wyróżnienia za prace: „Za rybą” /1992/ , „Ku morzu” /1993/, „0statni rejs – z okienka kambuza” /1994/, „Mój sierpień” /1995/, „Ze Szczecina za srebrnymi ławicami” /1996/, „To była buda” /1997/, )Moja Kronika 1998” /1998/, „Kurs Falklandy moja kronika 1999”, „Ryba z Gryfem w herbie” /2000/, „Z teki wspomnień rybaka” /2001/. W książce „Ze Szczecina za srebrnymi ławicami” wykorzystane są obszerne fragmenty kilku z nich.

Tragedia „Mazurka”:
Lipiec 1963 roku. Czterdzieści „ptaszków” – lugrotrawlerów skoncentrowanych u wschodnich wybrzeży Wielkiej Brytanii, z powodzeniem prowadzi połowy na Farne Deeps. 26 podczas zbierania pierwszych południowych wyników połowowych można było już założyć, że wydajność jest dobra i udana. Z połowy pławnicowego zestawu – 40 siatek – osiągnięto od 30 do 100 beczek. Na „Rybitwie” szyper Stefan Musielak miał powody do zadowolenia. Jego wynik był najlepszy – 130 beczek
0d kilku dni statki-bazy „Kaszuby” i „Puławski” miały pełne „ręce” roboty.
Floty pięciu armatorów rybackich „Gryfu”, „Dalmoru ” „0dry,”, „Szkunera” i „Arki” osiągały dobre wydajności. Do rozładunku ustawiały się kolejki. Krócej łowiono niż trwało oczekiwanie na rozładunek i zaopatrzenie. „Kaszuby” niby troskliwa kwoka otoczona pisklętami - „żółtkami”, „ptaszkami” i „parowcami”. Inne zakotwiczone w zatoce Fisth of Fartz, oczekujące na podejście do bazy. A tu ryba „wali” , jak z rogu obfitości. Nic dziwnego, że przedsiębiorstwa na siłę wysyłały wszystkie jednostki z kraju w morze.
0 19 GMT podsumowywałem dzienny „utarg”: 1200 beczek śledzi całych i 700 odgardlonego. Wcale nieźle, jak na połowę floty. Reszta niestety „moczyła żelazka” na redzie baz.
Na łowisko za Szczecina płynęły dwa lugrotrawlery. „Mazurek” podał pozycję – 57 stopni 00N-9 stopni 00’0, „Makolągwa” minął trawler latarniowca „Lasso North”. Pogoda tego dnia nie wróżyła nic złego. Prognozy były pomyślne. Jednostki przy wydawaniu pławnicowego zestawu wieczorem miały dobry wieczorem miały dobry dryf. Wiatr SS0 1-3 stopni B, stan morza 1-2 stopni B. Na „Kulikach” nie prowadzono stałego nasłuchu radiowego. Szyper i szturman musieli sami obsługiwać radiostację. Komunikacja pomiędzy statkami odbywała się przeważnie na nowo zamontowanych UKF-kach.
Następnego dnia skoro świt byłem już na nogach. Na „Błotniaku” wcześnie rano zaczęto wybierać zestaw 80 pławnic. Stałem za sterem pomagając szyprowi Tadeuszowi Roszakowi „podjeżdżać” statkiem wzdłuż zestawu. Ten machinalnie włączył radiostację. W eterze wymieniono informacje z odleglejszych rejonów o uzyskiwaniu z pierwszy siatek wydajności. Zanosiło się na dobre połowy.
0 godzinie 5.15 LT wywołały mnie „Kaszuby”. Podały suchą ale jakże tragiczną wiadomość: „W dniu wczorajszym około godziny 22.30 GMT, 11 mil na północny-wschód od Hansholm, z przyczyn na razie nieustalonych zatonął „Mazurek”. Dwunastu ludzi uratowały statki będące w pobliżu katastrofy. Trwa akcja ratunkowa i poszukiwawcza dalszych sześciu członków załogi, w tym kapitana. W rejon wypadku skierowana została „Makolągwa”. Wiadomość ta zelektryzowała wszystkie załogi. Zadawano sobie pytanie „Co się stało? Jak doszło do tragedii? Co było przyczyną?” Pogoda dobra, wiatr nie przekraczał siły 5 stopni B. Snuto różne domysły. Kolizja z innym statkiem, podwodna przeszkoda czy skała – to mało prawdopodobne, Błąd w sztuce? Żadnych konkretów.
0 godz.11 LT szyper Zdzisław Zawadzki z „Makolągwy” podał: „Na pozycji wypadku znaleziono pas ratunkowy i kilka drewnianych przedmiotów z zatopionego lugrotrawlera. Niewiadomy los sześciu ludzi, w tym kapitana. Będę się łączył o pełnych godzinach i podawał sytuację”.
W dalszym ciągu nie znaliśmy przyczyn zatonięcia. 0d czasu tragedii upłynęło dwanaście godzin. Jaka jest szansa uratowania zaginionych ludzi? Czy jeszcze żyją? Do akcji ratunkowej włączyły się stacje brzegowe Danii – Hishals i Hansholm oraz niemal wszystkie statki będące w pobliżu. Takie jest prawo morza. Bez względu na sytuację, trzeba ratować życie ludzkie. Na łowisku ze zrozumiałym niepokojem oczekiwano każdej wiadomości z miejsca tragedii. Radiostacje na statkach nastawione na „standby”. Robota jakoś się nie kleiła. Nie cieszyły dobre wydajności połowowe. Wszyscy byliśmy myślami tam, w Skagerraku. Bezpośrednia łączność z krajem wychodziła jedynie przy sprzyjających warunkach pogodowych. Byliśmy skazani na radiostacje z baz. Dyrektor Feliks Gawroński. Przebywający na morzu, kierował akcją ratunkową z „Rybitwy” na odległość via „Kaszuby”. To utrudnia bezpośrednie oddziaływanie.
Pierwsze informacje nadeszły z kraju o 12.55 LT. Uratowani członkowie załogi ze Szwecji telefonicznie informowali przedsiębiorstwo:
- „26.07.o godz. 12 LT zauważono przecieki w ładowni. Uruchomiono pompy. Do 18.00 zalało ¾ pojemności. 0d tej chwili statek płynął „pół naprzód”. Koło północy zanurzył się dziobem. Ratowaliśmy się jak kto mógł”.

Jak to – zanurzył się dziobem? W jasny, pogodny dzień, statek tonie w pobliżu
piaszczystego lądu. Dlaczego szyper nie skierował się w stronę brzegu, osadzając lugrotrawler na płyciźnie?” 0 18 LT wiedział, że sytuacja była już krytyczna? Skąd w ładowni tyle wody, jeśli wszystkie pompy pracowały „non stop.
Tego rodzaju dyskusje prowadzono na UKF-kach. Domysły i przypuszczenia. Twierdzenia i argumenty. Nie dawano wiary przyczynom tragedii, podawanym przez uratowanych rybaków. Zdawano sobie sprawę z szoku, w jakim niewątpliwie są jeszcze. Nie kojarzą faktów następujących po sobie, stąd wersja wyimaginowana na „gorąco”. Akcja ratunkowo-poszukiwawcza trwała nadal. My w morzu wyczekiwaliśmy każdej najdrobniejszej wiadomości.
29.07.o LT „Kaszuby” nadały komunikat: „26.07 około godziny 12 LT na mt. „Mazurek” zauważono przecieki wody do ładowni. Rozpoczęto pompowanie z przerwami. 0 godz.18 LT ładownia zalana w trzech czwartych. Dano „pół naprzód”. 27.07 o 0.30 LT statek zatonął dziobem. Akcja ratownicza obcych jednostek i helikopterów została odwołana. Nasze statki penetrują jeszcze teren. Mt. „Wigry” zabrały do kraju wszystkie znalezione przedmioty zatoniętego statku. Jedenastu uratowanych rybaków znajduje się w Szwecji. Wrócą via Sassnitz do Szczecina.

Cdn nastąpi. Fragment z ksiażki Marii Czech Sobczak i Władysława Kuruś Brzezińskiegho „Pasjonaci Szczecińskiej Kultury”.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.013s | 13 Queries | GZIP : Off ]