Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Cz mar 28, 2024 8:03 pm

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: Śr lis 12, 2008 5:35 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
Więzienie płonie. Przekonałem się o tym widząc smugi dymu przez okna. Wspólnie z innymi wybijaliśmy szyby, aby nie zadusić się dymem. Później rozkładaliśmy na podłodze koce i polewaliśmy je wodą. Niektórzy więźniowie wyglądali przez okna i wołali do Niemców, aby przestali nas mordować, bo wojna już się kończy. Przemawianie im do rozsądku nie miało żadnego sensu – w odpowiedzi Niemcy strzelali jeszcze częściej.

W międzyczasie kawałkami wielkiego pieca przebiliśmy mur od strony ulicy Sowińskiego. Przez otwór zauważyliśmy, że także z tej strony pilnują nas i strzelają do nas policjanci.

Po jakimś czasie podłoga zaczęła się niebezpiecznie wyginać, a przez szpary coraz więcej dymu przedostawało się do naszej sali. Zdawaliśmy sobie sprawę, że niedługo nasza sala runie w dół, więc jedynym ratunkiem jest dach. Któryś z więźniów znalazł długą - pomogliśmy ją wnieść na górną pryczę i przystawiliśmy do włazu na dach. Po takiej drabinie, choć z trudem, jednak wielu z nas wydostało się na górę.

Nie kwapiłem się do tej wspinaczki, ponieważ ogarnęła mnie apatia. Nie wyobrażałem sobie, że i mnie ucieczka na dach może uratować.

- Przecież i on spali się w końcu – myślałem w coraz większej rozpaczy.

Lecz po pewnym czasie wstąpiła we mnie nadzieja:

- A może tam jest jakiś ratunek?

Szybko wciągnąłem się po tej ławie i gdy już połową ciała byłem na dachu – poczułem, że ława usuwa mi się spod nóg. Czyżby właśnie w tym momencie runęła podłoga?! W każdym razie zostało mi do dziś wrażenie, że w ostatniej chwili uczepiłem się zbawczego dachu.

* * *

Znalazłem się więc na dachu. Od razu rzuciła mi się w oczy słoneczna pogoda i leżący dookoła śnieg.

Nigdzie żywej duszy, jedynie bliżej więzienia kordon policji dawał znać o sobie strzelaniem do tych więźniów, którzy zbliżali się do krawędzi dachu. Aby nie być celem dla karabinów - położyłem się. Dach był prawie płaski, pokryty smołą, a ona topiła się mimo mrozu, pod wpływem gorąca z płonącego więzienia. Czołgałem się więc jak w błocie. W pewnej chwili poczułem na plecach lejącą się z jakiejś rury wodę...

Po iluż to latach dowiedziałem się, że kilku więźniów weszło do dużego zbiornika z wodą, aby ratować się przed płomieniami. Ten zbiornik znajdował się nad klatką schodową i służył jako więzienna wieża ciśnień. Woda wypychana przez zanurzonych więźniów przelewała się i wylewała na dach. Byłem lekko ubrany, więc trochę przemokłem.

Gdy tak leżałem, zauważyłem, że kilku więźniów zeskakuje gdzieś niżej. Zaintrygowany podczołgałem się do krawędzi – tam był niski murek. Wychyliłem się, aby sprawdzić, dokąd oni zeskakują... Karabinowa kula świsnęła mi koło głowy, ale zdążyłem dostrzec kilku więźniów, którzy po skoku w dół poruszali się ostrożnie po dachu jakiejś przybudówki.

Bałem się skoczyć za nimi, ale po pewnym czasie z przerażeniem zauważyłem, że od spodu „mojego” dachu zaczynają pokazywać się języki ognia; niebawem dach zajął się żywym ogniem.

Pomimo wszystko jeszcze chwilę wahałem się, przerażała mnie wysokość... W końcu tak, jak leżałem, położyłem się na ten wystający poza dach murek - i natychmiast stoczyłem się w przepaść.

W locie obracałem się jak walec. Miałem wrażenie, że bardzo długo lecę... Poczułem wstrząs całego ciała, zupełnie, jak bym był zmiażdżony – i ból w lewym barku. Okazało się, że upadłem na całą długością lewego boku, od ucha do stóp. Ale wstać mogłem!

Stwierdziłem, że jest nas około piętnastu i jesteśmy względnie bezpieczni. Byliśmy zasłonięci z trzech stron - wysokim murem właściwego więzienia, murem klatki schodowej oraz pochyłością stromego dachu, na którym się znajdowaliśmy. Jedynie od strony wschodniej była otwarta przestrzeń i tam właśnie, w jakimś ogrodzie, zobaczyłem grupkę, może pięciu, uzbrojonych policjantów, którzy jednak robili wrażenie, jakby się nami nie interesowali.

Pomimo ich pozornej obojętności zdawałem sobie sprawę z tego, że mogą być dla nas niebezpieczni. Nie wierzyłem, aby Niemcy nie przyszli sprawdzić, co się z nami, skaczącymi z dachu, stało. Widzieli nas bowiem dobrze i ostrzeliwali z budynku administracyjnego. Szybko więc rozejrzałem się za jakąś deską i tak zauważyłem małe wgłębienie w dachu. Domyśliłem się, że jest to deska ułamana przez któregoś z upadających na ten dach więźniów.

Wybijałem ją nogą, ale szło mi to opornie, ponieważ miałem na nogach jakieś miękkie, ciepłe obuwie. Gdy wreszcie się z tym uporałem, napotkałem drugą deskę, fragment podsufitki, ale tę udało mi się wybić szybko. Ukazał się otwór, w który bez wahania wsunąłem się nogami. Zawisłem na rękach, trzymając się krawędzi otworu i tak wisiałem, bojąc się skoczyć w dół - bo to jednak było ponad 3 metry... Obok siebie dostrzegłem sznury do zaciemnień okien i dopiero trzymając się ich zjechałem na podłogę. Za mną w ten sam sposób zjechała reszta więźniów.

Z pewnym zadowoleniem stwierdziliśmy, że był to magazyn żywnościowy – było tam pełno warzyw: ziemniaki, marchew, brukiew, także chleb i beczka masła. Dwa wyjścia były zamknięte na klucz. Jedne drzwi wychodziły na klatkę schodową i te były od góry wypalone… Przez ten otwór widać było dziedziniec z przechodzącymi raz po raz, wte i wewte, Niemcami. Było jeszcze jasno na dworze, a ponieważ nasze pomieszczenia były ciemne, więc na pewno nas nie zauważyli.

Wszyscy marzyliśmy o tym, aby jak najszybciej nastała noc, abyśmy pod jej osłoną wydostali się z tego przeklętego miejsca. Wciąż byliśmy pod strachem, że jakiś Niemiec się pojawi i z łatwością nas wystrzela. Obawy nasze nie były bezzasadne, bo okazało się, że na dachu po jakimś czasie pojawił się policjant i strzelał – zapewne do więźnia, który pozostał na dachu i nie potrafił przedostać się przez „nasz” otwór. Jakie szczęście, że Niemiec nie dostrzegł otworu! A może ten więzień zakrył go sobą? O tym dowiedziałam się trochę później, bo w oczekiwaniu na nadejście zmroku, przykucnąwszy pod ścianą - usnąłem, lecz nie na długo.

Po jakimś czasie spróbowałem otworzyć drugie, te zamknięte drzwi – zrobiłem to przy pomocy ognia. W tym celu odłupałem kawałek tlącego się drewna z upalonych drzwi i przeniosłem go w okolice zamka tych zamkniętych. Niestety, nic z tego nie wyszło. Dopiero później, innym kolegom, po wielokrotnych próbach, udało się je otworzyć. Było już ciemno, więc poczuliśmy się bezpieczni. Wyobrażaliśmy sobie, że Niemcy nie odważą się nas szukać w ciemnościach. Lecz równocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy te ciemności wykorzystać do ucieczki, bo na pewno będą nas szukali za dnia, kolejnego dnia, który musi nadejść.

* * *

Na zwiady poszło kilku odważniejszych więźniów, takich, którzy będąc dłużej w Radogoszczy, znali rozkład budynków. Gdy wrócili, opowiedzieli, że w kuchni leży zastrzelony kucharz i jego pomocnik, a po dziedzińcu wciąż chodzą Niemcy. Czyli tamędy nie możemy próbować ucieczki.

Po jakimś czasie kilku z nas udało się na pogorzelisko – na parter spalonego więzienia. Pozostały tu tylko cztery wysokie ściany, a w środku sterczał komin. Wśród tlących się zgliszczy można było rozróżnić szczątki ludzkich ciał.

Wokół komina zauważyliśmy żywych kolegów – znaleźli się tam wcześniej i teraz leżeli w popiele, aby się ogrzać. Poszliśmy za ich przykładem. Popiół grzał nas z jednej strony, a z drugiej ziębił mroźny wiatr, który na dodatek sypał nam popiołem do oczu. Ogarniała nas senność i bezwład... Nie mogliśmy jednak czuć się bezpiecznie, więc ogrzawszy się tylko trochę, opuściliśmy pogorzelisko, obawiając się, że Niemcy mogą nas tam wypatrzeć przez wypalone okna.

Właśnie wtedy czerwoną kulą zaczęło wschodzić słońce. Krótko potem zauważyłem grupkę mężczyzn w cywilu, raczej przyjaźnie do mnie usposobionych. Ośmieliłem się do nich podejść – nie musiałem się przedstawiać, bo mój wygląd i zachowanie wyraźnie im mówiły, kim jestem. Zaprowadzili mnie do domu przyjaciela – współwięźnia z obozu w Sikawie.

Był ranek 19 stycznia 1945 roku.

Maria Czech - Sobczak

Fragment z książki Marii Czech - Sobczak i Władysława Kuruś - Brzezińskiego ,,Wszystkie Drogi Wiodły do Szczecina


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.020s | 15 Queries | GZIP : Off ]