Header image Hej, Hej Rybacy!
Strona byłych studentów Wydziału Rybactwa Morskiego
Gadulec - forum Rybaków i Sympatyków
      Strona główna : : Galeria : : Forum
Teraz jest Cz mar 28, 2024 7:18 pm

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 
Autor Wiadomość
PostNapisane: So lis 15, 2008 8:55 pm 
Offline
Autor TRiS
Avatar użytkownika

Dołączył(a): N wrz 28, 2008 11:43 am
Posty: 369
Lokalizacja: Szczecin
Dawno, dawno temu, można rzec za siedmioma górami, za siedmioma lasami... Można jednak inaczej to zacząć, może bardziej przyziemnie, ale za to zgodnie z prawdą historyczną: przed trzydziestoma mniej więcej laty... Ale, skoro prawda historyczna, to może niech będzie tak, jak lubili Rzymianie, czyli „ad urbe condita”?

Tak więc po trzydziestu latach od przybycia do Miasta mieszkała w nim sobie pewna rodzina. Rodzina, jak rodzina - w owych siermiężnych czasach, zwyczajnie, jak i inni, oprócz octu na półkach, jakichś ochłapów na hakach i niesympatycznych pań ekspedientek za ladą – walczyła o zdobycie każdego towaru (sklepy mięsne i nie tylko one - świeciły pustkami). Alkohol był na kartki, a po „pół litra” skradano się od meliny do meliny, bo to i godzina policyjna zaraz po zmierzchu, i „niebiescy” czaili się u wrót, aby zwalczać nielegalną spekulację poprzez przejmowanie towaru. Nieraz kupiło się wódeczkę, a nieraz ze schodów „spuszczano” poszukiwaczy „wódeczności”. W tych trudnych czasach najlepiej prosperowali ludzie mający dużo cukru i działki z owocami (tak zwane pracownicze ogródki działkowe). Rodzinka, o której wspomniałam na początku też znalazła się w tej „lepszej sferze”, bo na kawałku ziemi mogła siać pietruszkę i z drzewek zbierać jabłuszka, a z krzaków porzeczki.

Dobra – przestanę już „kręcić” i pisać „przez bibułkę” - przyznam się do wszystkiego i złożę samokrytykę, jeśli ktoś tego zażąda. Otóż to my mieliśmy działkę, a skrzętny gospodarz hodował na niej nie tylko jarzyny i pomidory, lecz także dorodne (bardzo dorodne) czereśnie, wiśnie, jabłka i śliwki, nie mówiąc o „tych małych krzaczkach” malin, porzeczek białych i czarnych, agrestu…Więc cóż z tego? Otóż gospodarz poczuł się zobowiązany (wyłącznie dla lepszego przechowywania zbiorów, jak mi z zapałem tłumaczył) kupić baniak osiemdziesięcio litrowy. Jesienią natychmiast wziął się za przyjemną pracę – nastawił na wino.

Wielka butla stała w małym przedpokoju (było to stare mieszkanie z dwoma przedpokojami, z dużymi pokojami, kuchnią, łazienką i osobnym WC). Stało sobie to wino i dojrzewało przeszło 2 lata. Czasami gospodarz lub ktoś z domowników ulewał „krzynę”, smakował i mlaskał ze słowami ,,niech się dalej robi, niech będzie mocniejsze”.

W jakieś święto (nie pamiętam – może milicjanta... nie, to chyba był dzień kolejarza?) gospodarz (nazwijmy go panem Tadeuszem) przyprowadził gości - z tortem, ciastem domowym własnej roboty oraz z wesołością w stanie wskazującym na.... Gospodyni skrzywiła się nieco, bo jej nie do śmiechu było akurat, lecz dla świętego spokoju poprosiła gości „siadajcie, czym chata niebogata...”. Oczywiście - zastawa najlepsza i jedzonko, na stole pojawiły się lampki i lampeczki do wina. Panowie, już trochę rozbawieni, czekali na to doskonałe wino, które w przedpokoju „może zbyt długo już stoi”. Gospodarz zacierał ręce, bo kiedy ostatnio próbował - wino było przednie.

Za dzbanek do wina chwyciła gospodyni domu (niech jej będzie Maria, Marysieńka – i wszyscy ją komplementowali, bo „babka ładna była i miła”) i poszła do kosza z winem, aby utoczyć „co nieco”... Nalała po brzegi, powąchała, obejrzała, w końcu skosztowała – i prawie zemdlała! Wino zamieniło się w ciecz słabo wybarwioną, o rózwnie nikczemnycm zapachu, a co do smaku.... Cud jakiś antybiblijny? Nie w Kanie, lecz w balonie wino zmieniło się w wodę!

Co robić? Goście czekają, ciasto też. Ukradkiem poprosiła zadomowionego przyjaciela rodziny i jego żonę (Bożenę), aby pół godziny zabawiali gości w jej imieniu, choćby opowiadali byle co.

*

Proszę was – błagała – jedyne pół godzinki.

Wiedziała, że przyjaciele staną na głowie i rękach, może nawet będą fikać koziołki, ale te pół godziny dadzą radę powstrzymać gości od pytania, gdzie też mogła się podziać pani domu. Sama zaś złapała skarb-dolary (trochę miała na „czarną godzinę”, bo mąż nieraz wyjeżdżał za granicę, służbowo, choć nie był partyjny) i pobiegła do meliniarza, i błagała:

- Panie Józku, proszę za te dolary o wino, wie pan, takie najlepsze, z ,,Baltony”. Przecież wiem, że pan ma...

Pan Józio wzbraniał się, że się „boi, bo pani pracuje w poważnej instytucji, komuś się wygada o jeszcze go podpier…ą”... Maria, prawie klęcząc, lała łzy jak groch, a Józio długo patrzył na nią, i coraz smutniejsza miał minę... Podrapał się po łysinie:

- Ale dolar, a nie złotówki?

- Tak, prawdziwy dolar, najprawdziwszy, nie żadne tam bony - zapewniała go klientka

- No, skoro dolar... ten nigdy nie śmierdzi – i pan Józio z synem, jak na dobrych sąsiadów przystało, zanieśli (pod jej próg i dalej) sporo butelek dobrego wina i koniaki dwa. Trunki owe przelali do baniaka, spróbowali czy dobre i wyszli, jakby ich nigdy tam nie było.

Maria podziękowała przyjaciołom, że zabawiali gości i poprosiła Bożenę, żeby pomogła przelać wino z baniaka do karafek, a potem zaczęło się huczne przyjęcie towarzyskie (byli tam różni naczelnicy, kierownicy i diabli wiedzą kto jeszcze, i ja, i wino owo piłam, po brodzie mi nie ciekło, ale było ciepło).

* * *

Do czasu przejścia pana Tadeusza na emeryturę (z powodu ciężkiej choroby) wspominano to przyjęcie, a przede wszystkim smak owego wina, które „w dwa lata pięknie nam dojrzało”. Powtarzao:

- Ach, jakież ono było smakowite, to twoje stare wino... Jakie było dobre... Mocne takie, a szybko szło nie tylko do głowy, lecz także i w nogi...

I jeszcze, choć ciszej, wspominano i to, że „niektórzy pospali się w fotelach”. Sława i gloria otaczały pana Tadeusza, który wciąż do dzisiaj szczyci się swoim winem, tak udanym winkiem własnej roboty.

A Maria? Biedna Maria chyłkiem kupowała u cinkciarzy dolary, bowiem mężulo znów wyjeżdżał za granicę i „trochę dolców musiał mieć na drobne zakupy”.

* * *

Trzeba szczerze powiedzieć i o tym, że Maria zrobiła swoim cudnym dzieciom (nie pomijając ich koleżanek i kolegów) nielichą awanturę za „zamianę wina w wodę” - i wcale nie o to jej chodziło, że Szczecin to nie Kana Galilejska... Jednak oni, jak zwykle, łagodnej matki wcale się nie bali i nawet nie wierzyli w to, że o wszystkim opowie Panu Tadeuszowi.

Maria Czech Sobczak


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 1 ] 

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
Skocz do:  
 cron

Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL
Wsparcie techniczne KrudIT Usługi Informatyczne
[ Time : 0.018s | 13 Queries | GZIP : Off ]