Urokliwy Brzeg Morza /cz.3/
Pewien górnik się denerwował: „Do jasnej i niespodziewanej! Pieniądze biorą z góry, a nie troszczą się, czy można będzie z opłaconych atrakcji skorzystać, bo wejść na plażę można o każdej porze dnia bez względu na pogodę. Ale chyba rodowity Eskimos nie wytrzymałby dłużej niż godzinę tego przenikliwego chłodu niesionego przez silny podmuch Bałtyku”! Z upływem czasu zaczynało bractwo, i to gremialnie, łapać krótkotrwałe promyki słońca. Natomiast pod koniec turnusu wszyscy dochodzili do takiej wprawy, że zanim błysnęło słoneczko, większość zdążyła w rekordowym tempie zdjąć co cieplejsze odzienie i wystawić bladą pierś do słońca. Jednak nim ono dobrze przypiekło, trzeba było naciągać sweter lub ciepłą koszulę. Pogoda zmieniała się w błyskawicznym tempie. I tak w ciągu jednej godziny dziesiątki razy wczasowicz rozbierał się i ubierał, by nie pozostać w tyle za innymi. Te czynności też szybko się znudziły. Ciężkie, wiszące nisko chmury nie chciały opuścić smutnych i zbulwersowanych wczasowiczów. Tadeusz Żurawski z braku zajęcia przemierzał bez celu promenadę, zdzierał zelówki na deskach mola. I znów senne uliczki popularnego kurortu. Zmęczenie dawało się we znaki, gdy nadchodziła pora obiadu. Spożywając posiłek słyszał radosne pokrzykiwania: „0, zobacz! Przejaśnia się. Szybko jemy i pędem na plażę”. Wówczas atmosfera stawała się przyjemniejsza. Rosło podniecenie niepoprawnych optymistów i udzielało się pozostałym. Dawały się słyszeć głośniejsze mlaskania i nerwowe szuranie naczyniami. Kompot popijał jak inni, już na stojąco. Szybko, by nie stracić chociażby jednego promyka. Potem pędem po schodach stołówki na ulicę. Jak szybko zbiegł po schodach na ulicę, tak szybko zrzedła mu mina. Siąpił, jak zwykle w lipcu jesienny kapuśniaczek. Miłośnicy najnowszych przebojów siadali w kawiarence i puszczali za jedyne 2 złote płyty z szafy grającej firmy „Unitra”. Cieszył się krzykliwy górnik Józef Nowak, że mu tak dobrze, aż w uszach zaczęło huczeć. Bardziej nerwowi prawie biegiem opuszczali przybytek kultury, by im bębenki w uszach nie popękały. Tadeusz Żurawski z braku innego zajęcia, aż do znudzenia i zmęczenia zaaplikował długi spacer znanymi ścieżkami. - Jagodzianki z morskiej pianki! Ludzie, ludzie, czy wy śpicie, że smacznych, pysznych lodów nie widzicie? Guma „Donald”! Fotografować się, pamiątki z pięknych wczasów zabrać ze sobą – zachęcał fotograf. Kto w nocy nie może, temu cytrynada pomoże! – bez przerwy dolatywały donośne zachęty sprzedawców międzyzdrojskiej plaży. Każdy na swój sposób zachęcał do kupna chodliwego pamiątkowego towaru. Natomiast ceny były niebagatelne. Droższe o sto procent niż normalnie. Poniektórzy komiwojażerowie , wysuszeni na przysłowiowy „wiór”, bez przerwy snuli się między wczasowiczami. Szczególnie raził swoim wyglądem i zachowaniem starszy pan, sprzedający i wychwalający zachrypniętym głosem „ogórki małosolne”. Ci, co skusili się na kupno tego rarytasu, głośno sarkali, że są bardziej słone od wody morskiej. Jednak mimo wszystko zajadali się tym towarem, bo nie mieli innej konkurencji. Ów sprzedawca, w krótkich spodenkach, z odkrytym torsem, papierosem w ustach, z wielkim trudem dźwigał odkryte wiadra z ogórkami. Pozwalał beztrosko każdemu potencjalnemu klientowi długo i bezceremonialnie grzebać i przebierać w ogórkach, by sprawdzić czy są dość twarde. Sam zachęcał, nie zważając na to, iż w czasie reklamowych nawoływań, popiół z papierosa leciał prosto do wiadra z ogórkami. Plażowicze byli tak ,,zahartowani”, iż na takie drobiazgi, jak popiół z papierosa, piasek i inne zanieczyszczenia nie zwracali najmniejszej uwagi. Innym, nie mającym większego znaczenia był problem beztroskiej, a może i bezmyślnej postawy większości urlopowiczów. Niszczyli wokół wszystko, co stało im na drodze, jak przysłowiowa stonka. Gęsto ustawione tablice ostrzegawcze oraz płynące z głośników ostrzeżenia, by nie niszczono roślinności wydmowej, były bardzo dobrze słyszalne. Nie odnosiło to jednak żadnego skutku.. Właśnie tam, gdzie umieszczone były ostrzeżenia, znajdowały się głęboko wydeptane w piasku ścieżki i żółkła roślinność. Miejsca te wyglądały tak, jakby przed chwilą przeszło tędy stado słoni. Co wrażliwsi na piękno przyrody i otoczenia, w pierwszych dniach pobytu zwracali uwagę wandalom. Jednak po paru, nieskutecznych uwagach, przyzwyczaili się , i przestawali. 0graniczali się tylko do cichych uwag w gronie najbliższych, iż tacy nieodpowiedzialni ludzie winni być karani mandatami. Z początkowo pięknych plaż, miejsca stawały się nieestetyczne, brudne i zaniedbane. Kilka młodych małżeństw ze szczególnym uporem upodobało sobie skrótowe przejścia na plażę. 0bojętni na ironiczne spojrzenia i złośliwe uwagi kroczyli po wydmach, oszczędzając sobie tylko sto metrów drogi. Denerwował się Tadeusz Żurawski wespół z innymi, czy ta oszczędność drogi ma dla ich młodych nóg jakiekolwiek znaczenie. Pewnie – denerwował się – nie wykupili karty wstępu i na tym właśnie chcą oszczędzić? Rosło zdenerwowanie naczelnika Wydziału Szczecińskiego Urzędu Morskiego, który po zakończeniu sezonu letniego będzie musiał usuwać skutki zniszczeń wyrządzonych przez swawolnych letników. 0bserwując te podskoki starszych i młodych po wydmach, żałował, że nie ma odpowiedniej osoby z bloczkiem mandatów w ręce. Zebrałby taki funkcjonariusz spore kwoty, wypisując kary za łamanie obowiązujących przepisów na wybrzeżu. Byłby to jedyny argument, który przemówiłby do rozsądku większości plażowiczów. Niemało szkód wyrządzali także budowniczowie, stawiający różnego rodzaju hale, budki i inne wiaty, tuż na samym skraju wydm. Pracujący robotnicy beztroski niszczyli i tak rachityczną roślinność, nie tylko tam, gdzie stawiali budowle, ale i daleko poza nią. Serce mu prawie krwawiło, gdy obserwował połamane krzewy, przeorane kołami dźwigów i traktorów zarośnięte zbocza morskie. I znów stawiał sobie pytanie:” Dlaczego pobierano opłaty za wstęp na plażę?” W bezsilności i z braku widoków na poprawę tej sytuacji, aż do znudzenia spacerował znanymi prawie na pamięć drogami. Wróci do Szczecina i od nowa będzie mobilizował finansowe i ludzkie środki do usuwania szkód wyrządzonych przez beztroskie osoby. Serce krwawiło, jednak nic zrobić nie mógł. Ludzie nie szanowali wydm – wszak to nie ich własność!!!! 0d autorki – będąc na wczasach w Międzywodziu bezmyślnie, bo to nas,,, „dowcipnisiów,, za jakich uważaliśmy siebie/raczej głupota/ bawiło, zakopaliśmy w gorącym piasku na wydmach trzy jajka. Trochę starsi, to znaczy rodzice niektórych dzieci jak i dzieci ciekawi byliśmy, czy się ugotują choćby na miękko. 0t, zwykła głupota młodych osób. Nic, żadne jajko się nie ugotowało, bo ktoś nas podpatrzył i wyjął te nieszczęsne jajka. Zjadł i koniec. Dostaliśmy pstryczka w nos. Należało się nam, w dodatku nasi mężowie i ojcowie rodzin popukali się litościwie w głowę patrząc na nas. 0t, niby dowcipne, ale czy na pewno? Grzeszek młodości, głupota. 0d tej pory nie pozwalaliśmy ani ,,dorosłym rodzicom – w tym nam także, a także dzieciom wejść na wydmę” Kochamy nasze piękne, błękitne morze, kogo się kocha, tego się nie krzywdzi. . Z książki Marii Czech Sobczak czyli Marii 47 ,,Pozostaną w Pamięci, poświęconej pamięci nieżyjącego współautora Władysława Kuruś Brzezińskiego.
Jesienna poro! Bóg dał ci dwie twarze – I jedną ubrał W słońce i uśmiechy, A drugą zrobił Straszną jak cmentarze, Skąpiąc jej nawet Promienia pociechy. /Wiktor Gomulicki/
|